piątek, 5 lipca 2013

Przed...

Witajcie!
Wszystko stoi w miejscu. Nikt nie czyta. Nikt tu nie istnieje. Ale jestem ja, a ja nie zamierzam przestać walczyć o kulturę, bo to ona nadaje barwy temu światu. Nawet jeśli moja droga w tym kierunku dopiero się zaczyna, chcę iść nią dalej i dzielić się tym wszystkim co napotykam.



O tzw. serii "Przed..." słyszałam wiele. Długo przymierzałam się do tego aby zapoznać się z tymi filmami. I w końcu, dzięki zmotywowaniu premierą ostatniej części, stało się to co powinno stać się już dawno...



Nie będę opisywała tego wszystkiego jak w 'recenzji'. Te filmy bronią się same. Obejrzałam pierwszą i drugą część, a mimo to wiem, że trzecia jest równie niesamowita. Czuję to.

Po bardzo dobrym filmie zawsze czuję niemoc. Wtedy nie wiem co ze sobą zrobić. Analizuje, myślę, wspominam to wszystko co tak na mnie wpłynęło podczas seansu. A w przypadku tych filmów to zjawisko było naprawdę intensywne. Nie dziwię się. Taki typ kina, tzw. 'przegadany' wyjątkowo mnie interesuje. Na dodatek głównym wątkiem nie jest wielka, wspaniała, hollywoodzka miłość, a prawdziwa relacja dwojga ludzi. 



To niesamowite czego reżyser i obsada dokonali . Stworzyć 3 filmy w przeciągu prawie 20 lat, będące całą historią, drogą dwojga ludzi, do tego co ich połączyło i nigdy nie dało o sobie zapomnieć.  To rzadka rzecz dostać tak realistyczny, autentyczny film bez taniego romantyzmu czy silenia się na dramaturgie. 



Nadal nie mogę wyjść z podziwu i dla Richarda Linklater'a,czy Ethana Hawke'a , czy Julie Delpy. Takiego typu filmów brakuje. Brakuje ludzi, którzy patrzą z podziwem na inteligentne kino, pełne autentyzmu, sztuki i dojrzałości.  Nie mówię, że to obraz dla każdego. Bo tak nie jest. Aby w pełni zrozumieć i odczuć to dzieło geniuszu, trzeba być człowiekiem niezwykle świadomym i niezwykle wymagającym widzem.



Dla mnie było to po raz kolejny zetknięcie się z niesamowitym kinem, które zostanie w mojej pamięci na długo, i do którego nie raz z pewnością wrócę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz